Oto jest!!! :) Przyszedł czas na drugą relację z Kuby! Ostrzegam – w notce znajdziecie jeszcze więcej zdjęć niż przy poprzedniej relacji. Mam jednak nadzieję, że całość Wam się spodoba i przeniesiecie się do tego niesamowitego miejsca jakim jest Kuba. Podsumowanie postanowiłam zamieścić przy okazji ostatniego już posta na temat wyjazdu, ale o tym niedługo. Dzisiejszą przygodę zaczynamy od Baracoa – miejsca, do którego prawdopodobnie dopłynął Kolumb. Następnie jedziemy do Ciego de Avila, później do Varadero i zielonego Vinales. Naszą kubańską przygodę kończymy przyjeżdżając już po raz drugi do Havany. Jeżeli ktoś z Was nie widział pierwszej relacji odsyłam tutaj -> klik. A tymczasem zapraszam Was po kolejną mam nadzieję niesamowitą przygodę… Enjoy!
Do Baracoa zajechaliśmy koło południa. Tam, czekał już na nas Fuentes (potomek Indian Taino), z którym mieliśmy wybrać się na wycieczkę po dżungli. Zameldowaliśmy się zatem w naszej casie – przepięknym miejscu z kwitnącymi drzewami oraz latającymi kolibrami i ruszyliśmy na „małą” wycieczkę.
Spacerując w stronę zielonych terenów, gdzie znajdował się dom Fuentesa minęliśmy stadion, który zbudowany był na plaży! Przynajmniej „morska bryza” chłodziła zawodników podczas meczu ^^
To co widzicie powyżej to szczyt El Yunque – to także o nim wspominał Kolumb w swoich dziennikach.
Kolejnym punktem naszej „wycieczki” był drewniany most. To jeszcze nic: most był uszkodzony! Nie przyszliśmy jednak go podziwiać i robić zdjęć – aby dojść do terenów, gdzie żyli Indianie należało przejść na drugą stronę. Musieliśmy przechodzić pojedynczo, ponieważ niektóre deski były naprawdę mocno uszkodzone. Dopóki znajdowały się linki do trzymania nie było źle. Gorzej, gdy linki się skończyły, a drewniane kładki uginały się pod naciskiem stopy. Na szczęście wszyscy przeszliśmy bez większych problemów. Zresztą podziwiając po drodze takie widoki nie mogło być inaczej!
Po drugiej stronie mostu czekały na nas absolutnie niesamowite widoki! Na każdym kroku otaczały nas palmy, kokosy, banany, limonki, latające kolibry czy kwitnące kwiaty. Tylko spójrzcie jak pięknie!!!
W końcu dotarliśmy do domu Fuentesa, gdzie zatrzymaliśmy się, aby złapać oddech przed prawdziwym trekingiem. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że będziemy się też wspinać! Niemniej, pod domem naszego „przewodnika” czekał na nas mężczyzna, który wyrabiał i sprzedawał produkty z drewna. Ależ mi się podobały jego rzeczy! Kupiliśmy domino, figurkę, popielniczkę w kształcie żółwia i pudełko a wszystko to w zaskakująco niskich cenach. Jeżeli będziecie na Kubie, to koniecznie szukajcie właśnie takich ręcznie robionych pamiątek (kupujcie je najlepiej od pojedynczych osób, a nie w sklepach).
Poniżej możecie zobaczyć mamę Fuentesa – od razu widać indiańskie rysy!
Kolibry, to na Kubie bardzo częsty widok. My trafiliśmy na pisklę, które ledwo można było zauważyć.
Zaopatrzyliśmy się w wody, kupione przedmioty zostawiliśmy u Fuentesa w domu i ruszyliśmy na trzy-godzinny spacerek ^^
Okazało się, że wszystkie te tereny należą do rodziny Fuentesa i właśnie tutaj żyli Indianie!
Jest i „cmentarzysko” kokosów. Prawda, że wygląda trochę przerażajaco?
Fuentes oprowadzał nas, pokazywał jaskinie, gdzie Indianie urządzali sobie spotkania, gdzie odpoczywali itd. Nagle jednak dotarliśmy do wyższej skały i nasz przewodnik oświadczył, że aby iść dalej musimy się wspiąć. Na początku po drabince, potem kawałek po skałkach i już byliśmy na górze.
Na górze czekały na nas jaskinie i absolutnie przepiękne widoki! Aby jednak przejść dalej musieliśmy się trochę poczołgać i jeszcze powspinać. To dopiero przygoda!
Wspominałam już, że rodzina Fuentesa ma ogromne tereny? Poniżej możecie zobaczyć o czym dokładnie mówiłam ^^
Podczas trekingu spotykaliśmy też małych mieszkańców Kuby jak na zdjęciu poniżej. Wiecie, że na Kubie nie ma węży i innych groźnych zwierząt? Podobno jedynym groźnym przedstawicielem są komary przenoszące dengę (gorączkę tropikalną).
W końcu po wspinaczce i zaliczeniu punktu widokowego udaliśmy się do podziemnej jaskini. Rozejrzeliśmy się , ale nic nie było widać. Fuentes powiedział, że na dole jest słodka woda, że musimy wziąć latarki, bo światło tam nie dochodzi i zejść na dół. Chwilę się zastanawialiśmy, rzucaliśmy kamieniem, żeby sprawdzić czy rzeczywiście jest tam woda, ale w końcu stwierdziliśmy, że raz się żyje! Zostawiliśmy rzeczy u góry i powoli zaczęliśmy schodzić po śliskich kamieniach. Od razu w głowie pojawiły się sceny z różnych horrorów, ale do odważnych świat należy. Okazało się, że woda była cudowna! Po tym całym trekingu, aż miło było zamoczyć się w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Co prawda miejsca w jaskini nie było dużo, ale wszyscy się zmieściliśmy ^^ Poprosiliśmy Fuentesa, aby poświecił na nas latarkami i chociaż zdjęcie nie wyszło idealnie, to zdecydowanie oddaje klimat!
Wracając już w stronę domu Fuentesa zatrzymaliśmy się jeszcze na plaży. Woda w morzu była cieplejsza niż w jaskini! Chwilę się zrelaksowaliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Na szczęście nie musieliśmy ponownie przechodzić przez drewniany most. Fuentes załatwił nam łódki, którymi przepłyneliśmy na drugą stronę.
Wieczorem w naszej casie została przygotowana kolacja na dachu z muzyką na żywo (oczywiście po wcześniejszym uzgodnieniu i za dodatkową opłatą ^^). Było pięknie, a jedzenie…. przepyszne. Tego dnia jedliśmy rano śniadanie, a później tylko jakieś przekąski (w dodatku jeszcze ten treking)! Pochłoneliśmy zatem wszystko w zaskakującym tempie a później z pełnymi brzuszkami delektowaliśmy się muzyką i kubańskim rumem.
Następnego dnia zjedliśmy śniadanie na dachu i ruszyliśmy do fabryki czkekolady!
Fabryka, to jednak dużo powiedziane. Zajechaliśmy do zwykłego domu, gdzie dookoła były plantacje drzew kakaowca. Właściciele zaprosili nas do swojego domu, gdzie w kuchni opowiedziano nam o procesach powstawania czekolady i kakao.
Jak smakuje owoc kakaowca? Mi przypomina trochę banana zarówno w konsystencji jak i smaku! Niemniej to właśnie z tego owocu powstaje w 100% naturalna czekolada i kakao. Pani dała nam spróbować poszczególne przysmaki i wiecie co… nasuwa mi się tylko jeden cytat z Króla Lwa „Ohydne, ale sycące”! :)
Zamówiliśmy kakowe kule, małe czkekoladki i czkekoladową maść na wszystko ^^ i pojechaliśmy nad kanion Yumuri.
Na początku przepłyneliśmy łodziami na drugą stronę rzeki, a później spacerowaliśmy po naprawdę przepięknych terenach.
Tym razem znowu dzień spędzaliśmy z Fuentesem, który oprowadzał nas po kanionie. Obyło się jednak bez większych wyzwań – jedynym było ściągnięcie butów i przejście przez rzekę.
Nie bylibyśmy jednak sobą gdybyśmy nie zażyli małej kąpieli! Woda była cudowna!
Koło południa przetransportowaliśmy się na przepiękną plażę, gdzie spędziliśmy resztę dnia pływając, nurkując, delektując się otoczeniem, jedząc, wygłupiając się, pijąc rum itd. Taki totalny chillout bardzo nam się przydał.
Warto wspomnieć, że byliśmy jedynymi turystami na tej plaży! :)
Tego dnia również czekała na nas kolacja na dachu, jednak zaraz po jej zjedzeniu wszyscy udaliśmy się do pokojów. Rano bowiem czekała nas pobudka o 5 i najdłuższy przejazd. Musieliśmy wrócić z Baracoa na północ. W dodatku tego dnia Polacy grali mecz z Niemcami na Euro, a tego przecież nie mogliśmy przegapić! Plan był taki jak ostatnio – znaleźć jakieś miasteczko z telewizorem.
Tym razem nie było jednak tak łatwo! Mimo, że trafiliśmy do większej miejscowości, to na początku był problem, aby znaleźć telewizor. Gdy już się jednak udało okazało się, że nie odbiera tego kanału. W jednej z restauracji panowie robili wszystko co w ich mocy: chodzili z telewizorem po całym pomieszczeniu wynosząc nawet antenę na zewnątrz. Niestety, nie udało się…
W końcu na 5 minut przed meczem udało nam się znaleźć pizzerie, gdzie znajdował się TV z w miarę dobrym obrazem. Mimo mocnego aromatu sera, totalnego upału i małej ilości miejsca zdecydowaliśmy się tu zostać. Zamówiliśmy pizze i oglądaliśmy mecz krzycząc i dopingując. Byliśmy tak pochłonięci emocjami, że Kubańczycy zatrzymywali się nawet na ulicy zobaczyć co się dzieje w tej małej pizzeri.
Po meczu w dobrych humorach udaliśmy się do Ciego de Avila, gdzie mieliśmy się tylko przespać i rano ruszyć do Varadero. Zatrzymaliśmy się w casie u dziadka, który miał najładniejszy samochód na całej Kubie! Był to Chevrolet z 56 roku. Tylko spójrzcie jaki zadbany!
Rano zanim ruszyliśmy w trasę do Varadero spodziewaliśmy się jeszcze zamówionego dzień wcześniej śniadania. Niestety o godzinie 5:00 nic na nas nie czekało. Okazało się, że dziadek zachorował (problemu żołądkowe)! A wszystko prawdopodobnie przez czekoladę, którą mu daliśmy (nigdy w życiu nie jadł czekolady!) i whiskey, którą z nami wypił. No cóż… z małymi wyrzutami sumienia ruszyliśmy w trasę bez śniadania. Plan był taki – dojechać do Varadero i spędzić dzień na plaży. Potem dojechać do Matanzas, do mniej turystycznego miejsca i tam przespać się w zamówionej casie.
Jeśli chodzi o Varadero, to chyba najmniej mi się podobało przez swój turystyczny klimat. Mimo, że plaże były super (pojechaliśmy na mniej turystyczny odcinek), to wszelkie knajpy, sklepy z pamiątkami i hotele przypominały nam, że jesteśmy w miejscu, gdzie przyjeżdżają głównie turyści. Chociaż sam czas spędziliśmy tutaj świetnie, to ciesze się, że odwiedziliśmy to miejsce tylko na kilka godzin. W zupełności wystarczyło, by poczuć panujący tu klimat.
Czas spędziliśmy jak zwykle na wygłupach i zabawach w morzu – bo po co siedzieć na brzegu jak dookoła tyle wody! :)
W końcu, gdy zgłodnieliśmy wybraliśmy się na jedzenie i na internet (ach, to uzależnienie ^^). Po zjedzeniu lokalnych hamburgerów (które mocno różnią się od tych naszych, europejskich) okazało się, że internet znajduje się na 54 ulicy a my byliśmy na 30… Postanowiliśmy złapać taxi. Łukasz wyciągnął rękę i ku naszemu zdziwieniu podjechał starszy Kubańczyk w czarny jeepie. Powiedział, że nas podwiezie, i że zna Lewandowskiego. No to weszliśmy. Zawiózł nas do miejsca docelowego i nie chciał w ogóle pieniędzy.
Po drodze trafiliśmy na małe stoisko z PinaColadą!
Na plaże postanowiliśmy wrócić już taksówką i to nie byle jaką! Tylko spójrzcie :)
Po plażowaniu udaliśmy się do Matanzas, do naszej casy. Wysokie wnętrza i pani przypominająca postać z Harrego Pottera miały zdecydowanie niepowtarzalny klimat. Najciekawsze jest to, że każde miasteczko na Kubie jest zupełnie inne! Zwróciliście na to uwagę podczas oglądania relacji? Wieczorem w Matanzas wybraliśmy się do kolonialnego hotelu na kolację, a następnego dnia rano ruszyliśmy już w kierunku Vinales.
Zanim jednak dotarliśmy do Vinales zatrzymaliśmy się na plantacji, gdzie produkowane są cygara. Można by to znowu nazwać „fabryką”, chociaż to dosyć duże słowo. Nasz obraz fabryk znacznie się różni od tego co widzimy tutaj.
Właściciel opowiadał nam o całej produkcji cygar, o historii, o tym, że zwijanie cygar przez kubanki na udach to mit i po prostu dobry chwyt marketingowy.
Pokazał nam też jak wygląda cały proces tworzenia cygar, jak je palić i które regiony na Kubie słyną z ich produkcji.
Przyniósł też cygara i kawę do spróbowania. Być na Kubie i nie zapalić cygara? No Way! Od razu zabrałam się za palenie i ku mojemu zdziwieniu nie było najgorzej. Tak jak bardzo nie lubię już samego zapachu papierosów, tak cygaro pozytywnie mnie zaskoczyło. Jeżeli będziecie próbować kiedyś cygara, to pamiętajcie, że nie wolno się zaciągać!
Kupiliśmy na pamiątkę kilka cygar i pojechaliśmy do niewielkiego, zielonego miasta jakim jest Vinales. Słynie ono bowiem z uprawy tytoniu i mogotów. Poniżej możecie zobaczyć jak wyglądała nasza casa – było naprawdę pięknie! A kolorowe domki na ulicach nadawały niezwykłego klimatu.
Po zameldowaniu poszliśmy na spacer po zielonej dolinie…
… ale znaleźliśmy bardzo fajny bar, więc zatrzymaliśmy się na Mohito ^^
Po chwili jednak kontynuowaliśmy nasz spacer w bardzo dobrych humorach. Tylko spójrzcie jak pięknie – ja byłam totalnie zachwycona tymi widokami!
Kubańczycy tez mają swoją „miejską” siłownię!
Wieczorem wybraliśmy się na kolację…
…i wróciliśmy do baru, który odkryliśmy wcześniej. Tak zakończyliśmy nasz dzień.
Rano czekała nas pobudka o 5:30. Plan był taki, aby zobaczyć wschód słońca z widokiem na mogoty. Niektórzy odpuścili, ale nie MY! Ostatnio wspominałam Wam, że jestem śpiochem, ale nigdy podczas wyjazdów. Zawsze podczas podróży wstaję z samego rana, bo szkoda mi po prostu czasu :) Wschód był piękny, chociaż w pewnym momencie myśleliśmy, że nie zobaczmy „słonecznej kulki” ^^.
Wróciliśmy na śniadanie, opuściliśmy casę (z której żegnał nas ten mały stworek), zaliczyliśmy jeszcze spacer po mieście i ruszyliśmy do Havany!
W Havanie zatrzymaliśmy się ponownie u Katy i Leo (w pierwszej casie, w której spaliśmy -> klik). Tym razem cała grupa się rozdzieliła: jedni poszli zwiedzać Havane, inni na zakupy, a my w piątkę pojechaliśmy na plażę dla lokalnych mieszkańców!
Najpierw jednak chcieliśmy coś zjeść. Był weekend, więc przed wejściem na plaże stało pełno budek z jedzeniem. Postanowiliśmy pójść szlakiem lokalesów i zamówić jedzenie tam gdzie oni…
… tak też zrobiliśmy i dostaliśmy to…
Ryż, chipsy z ziemniaków i mięsko. Na pytanie czy mają jakieś sztućce sprzedawca pokazał nam, że mamy jeść tekturką, którą widzicie na dole kartonika. Jako, że byliśmy głodni, to coś tam zjedliśmy ^^ jedno jest pewne: lokalny klimat zachowany. Usiedliśmy w cieniu i wraz z lokalesami jedliśmy nasze danie za 1 CUC (około 1 euro).
Na plaży spędziliśmy 4 godziny kąpiąc się w lazurowej wodzie i odpoczywając w cieniu palm (ale nigdy pod palmą! Wiecie, że podobno więcej osób ginie od kokosa, który spada z palmy niż od rekina? Zapamiętajcie to i nigdy nie kładźcie się bezpośrednio pod palmą).
Po plażowaniu wróciliśmy do casy i zaczęliśmy szykować się na nasz ostatni wieczór w Havanie! Chcieliśmy wybrać się wszyscy do klubu potańczyć salsę ale… jakimś cudem wylądowaliśmy na ulicach Havany tańcząc z lokalesami przy muzyce z głośnika, pijąc rum i świetnie się bawiąc. Ten wieczór, a raczej noc była najbardziej klimatyczna ze wszystkich! Chociaż poniższe zdjęcie jest tragicznej jakości – miałam przy sobie tylko telefon, a była to 3 w nocy, to klimat był totalnie niesamowity!
Następnego dnia, na zakończenie całego wyjazdu czekał nas przejazd kabrioletami po Havanie. Wieczorem bowiem mieliśmy już lot powrotny.
Po śniadaniu wybraliśmy się na plac wybrać nasze samochody. Sam przejazd był świetną atrakcją i fajnym przeżyciem. Nie na co dzień jeździ się starym, zadbanym kabrioletem i to w dodatku różowym!!! ^^
Po drodze odwiedziliśmy Plac Rewolucji, Hotel Nacional, Kapitol i kilka innych zabytkowych miejsc.
To było idealne zakończenie całego wyjazdu! Kuba ma w sobie niezwykły klimat, który tworzą właśnie te zabytkowe samochody! Przejazd takim autem powinien pojawić się na liście obowiązkowych rzeczy do zrobienia podczas pobytu na Kubie.
Po powrocie szybki prysznic – chociaż nie wszystkim się to udało ze względu na brak wody i prądu! Na szczęście byłam w tej pierwszej grupie gdzie prądu nie było, ale woda owszem (prysznic przy latarce z telefonu zawsze spoko ^^). O godzinie 18:30 przyjechały po nas taksówki, które zabrały nas na lotnisko.
A poniżej możecie zobaczyć jak wyglądały karty na internet, o których wspominałam w poprzedniej notce :) Zatem szybkie dodanie zdjęć przed wylotem i fruuu…..
W drodze powrotnej, całe 10 godzin lotu spaliśmy. Nawet nie pamiętam startu. Szybka przesiadka w Paryżu i kierunek: Warszawa. Wylądowaliśmy w Polsce, odebraliśmy bagaże i wyszliśmy z lotniska. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to już koniec naszej kubańskiej przygody i w tym samym momencie zatęskniłam za Kubą, ale jeszcze bardziej zatęskniłam za ludźmi, z którymi tam byliśmy. Momentalnie do moich oczu napłynęły łzy – nie ze smutku, raczej z radości. Z radości, że mam tak cudowne wspomnienia, nowych przyjaciół i kolejną dawkę pozytywnej energii! To był naprawdę cudowny wyjazd! Dzięki Soliści za tak wspaniałe chwile <3
To jednak jeszcze nie koniec postów na temat wyjazdu! Podsumowanie wyjazdu i praktyczne ciekawostki znajdziecie w kolejnej i ostatniej już notce :) STAY TUNED. Do następnego!
to jest moje odwieczne marzenie , wycieczka na KUBĘ.
Pięknie, tak bardzo Ci zazdroszczę, ale i za razem bardzo się cieszę, że odwiedziłaś tak piękny kraj .
Niegdyś niedostępny dla turystów.
Piękne zdjęcia i dziękuję Ci, że chociaż przez ich oglądanie trochę poznałam KUBĘ.
POZDRAWIAM ZOCHA
http://www.zocha-fashion.pl/
Zazdroszczę wyjazdu, wrażeń i widoków!! Czy możesz powiedzieć jak zorganizowaliśmy taki wspaniały wyjazd? Pozdrawiam.
Wyjazd był zorganizowany przez ekipę Solistów – solisci.pl :)
Dzięki za odpowiedź.
Własnie obejrzałam ich stronę, wyjazdy, programy i muszę przyznać, że super opcja podróżowania!Poważnie się zastanawiam nad przystąpieniem do grupy;)
Zadowoleni jesteście z wyjazdu?
Kuba już od dawna jest na mojej liście, ale zawsze jest przekładana na później. Teraz wiem, że nie ma na co dłużej czekać!
Świetny wpis :)
Zdjęcia super. A skąd te sukienki – w kwiaty, którą ubrałaś na kolację i ta bez pleców?
Sukienka w kwiaty jest z mosquito.pl a ta bez pleców, szara jest z Manifiq&CO :)
Paula napisałaś wspaniałą relacje z Kuby ! Zdjęcia są przepiękne a post czyta się z ogromną przyjemnością :D Cieszę się bardzo, że moja mama w prezencie na 18-ste urodziny wykupiła mi właśnie wycieczkę na Kubę. Dzięki Tobie jeszcze bardziej doceniłam to niesamowite miejsce, pełne tak ogromnej różnorodności. Czekam na więcej Twoich wyjazdów. Serdecznie pozdrawiam ;)
Dziękuję! <3
szkoda,że nie pokazałaś na snapie co kupilas na Kubie ;)
W takim razie jutro pokażę! :)
Magiczne miejsce i przepiękne zdjęcia :) Jestem zachwycona!
Gingerheadlife.blogspot.com
auta idealne! najlepiej zwróciły moja uwagę bo marzą mi się od zawsze :) cudowne. Widoki też obłędne i obie relacje mega mi mi sie podobały!
Jadłaś moze banany prosto z drzewa? Podobno smakują całkiem inaczej niż te u nas w sklepie ;)
Nie wiem czy akurat były prosto z drzewa, ale banany dostawaliśmy zawsze na śniadanie :) I to prawda – mają inny smak. Tak samo jest z Mango, które akurat jedliśmy prosto z drzewa i niestety u nas (w Polsce) nawet dojrzałe Mango nie jest takie pyszne :(
Wow co za niesamowita przygoda! Świetna relacja, nie zapomniałaś o niczym, ale mimo wszystko chciałabym to sama przeżyć i poczuć klimat tego miejsca. Musiało być cudownie, męcząco, ale i szczęśliwie :)
Pozdrawiam!
pauuls.blogspot.com
Czy można pojechać na taką wyprawę nie znając angielskiego ?
Tak :)
Coś pięknego…:-)
Świetny post Paula❤ widać miłość między tobą a twoim mężem życzę wam szczęścia ! a zdjęcia cudowne super oddają klimat
Paula czym robione zdjęcia ? :)
Jedziemy na Kube z Solistami już w listopadzie, nie mogę się doczekać ! :)
Zdjęcia robione telefonem, aparatem Sony alfa 5100 i kamerą GoPro Hero 4 Black Edition :)
Widzę, że palilas Cohibe – to najmocniejsze cygara, ulubione Fidela. Mi bardziej smakowaly Romeo i Julia, które palił Churchill;)
Piękne zdjęcia, zatesknilam za Kubą;)
Skąd strój kąpielowy ? ❤️
Perilla :)
Super relacja i piękne fotki,czekam z niecierpliwością na dalszą część!
Mam kilka pytań praktycznych co do solistów:
1. Na stronie jest cena za wycieczkę 2130zł +530 euro. Skąd to rozróżnienie na różne waluty? Faktycznie płaciliście za wycieczkę dwie osobne kwoty w złotych i w euro?
2. Mam wrażenie,że wycieczka odbywała się w dość dużym pędzie i że w niektórych miejscach byliście tylko chwilę. Nie wiem,czy to tylko takie odczucie z Twojej relacji,czy faktycznie w niektórych miejscach czułaś niedosyt,że już trzeba z nich wyjeżdżać?
3. Ile osób liczyła Wasza grupa?
4. Co to jest niezbędnik solisty,o którym piszą soliści na stronie?
Będę wdzięczna za odpowiedź! :)
5. Ile trzeba liczyć na własne wydatki podczas takiej wycieczki?
1. Tak, kwotę w euro płacisz na miejscu i są to pieniądze przeznaczone na wydatki „na miejscu” (noclegi, transport itd.), kwota w złotówkach to najczęściej bilety lotnicze :)
2. Nie czułam niedosytu, akurat przy tym programie wyjazdu była objazdówka całej wyspy, więc to normalne :)
3. 15 osób
4. Do niezbędnika solisty zalicza się notes, chusta, zatyczki do uszu, wodoszczelne etui, wlepki, opaska :)
5. To kwestia bardzo indywidualna i nie jestem w stanie powiedzieć Tobie dokładnej kwoty. To zależy czy chcesz kupować dużo pamiątek, alkohol itd. Jeśli chodzi o jedzenie, to wcale dużo nie trzeba, bo posiłki są tanie.
dziękuję Ci bardzo,Paula,za wyczerpującą odpowiedź! ściskam!
Przepięknie! To musiała być niesamowita przygoda. Zazdroszczę!
Się rozmarzyłam! Zapisuje tą stronkę i może się kiedyś skuszę na taką wyprawę. Byłoby naprawdę świetnie ale trochę bym się obawiała czy bym dała radę. Jestem niestety strasznym śpiochem i strasznie wygodnicka i staram się to na wyjazdach przełamywać ale nie zawsze wychodzi. Powoli przymierzamy się z chłopakiem, żeby w przyszłym roku lecieć do Tajlandii, ale takie wyjazdy zorganizowane są dość drogie, a wiem, że na własną rękę można taki wyjazd ogarnąć naprawdę tanio i chyba tak zrobimy i przy okazji to będzie dobre wprowadzenie do takiej objazdówki, bo byśmy na pewno nie mieli tak napiętego grafiku jak Wy, ale jednak byśmy się przemieszczali z Bangkoku na kilka wysp, co jest dla mnie nowością, bo zawsze jednak na wakacjach siedziałam w jednym miejscu i tylko wycieczki wykupowałam na miejscu. Ale myślę, że tak właśnie małymi kroczkami bym mogła się przestawić na bardziej intensywne zwiedzanie. Bo jednak typem osoby która na wakacje jedzie tak naprawdę tylko do hotelu to też nie jestem.
Normalnie padłam! !! Świetna relacja! Ja chcę tam być ?! Dziękuję Tobie że chociaż wirtualnie przenioslaś mnie na Kubę! Świetny opis i cudne zdjęcia! Po prostu marzenie! ! !!❤
Zdjecia piękne ? Jedno pytanie, skąd strój jednoczęściowy? Pozdrawiam
Perilla :)
Kuba, z punktu widzenia turysty, pewnie jak kazdy kraj jest atrakcyjna, piekne widoki itd, ale zycie tam jest straszne. Byl ostatnio u mnie w kosciele misjonarz z Kuby, opowiadal o zyciu tam, straszna bieda, jedzenie na kartki,male zarobki i czesto absurdalne zasady, podam taka ciekawostke- na Kubie dluzej siedzi sie w wiezieniu za zabicie krowy, niz za zabicie czlowieka…I jak byl tam Papiez Franciszek to zasadzono amnestie, rozne zbiry wypuszczono, oprocz tych, ktorzy siedza za zabicie krowy.
Bardzo długi post, ale tak ciekawy, że nie było jak się znudzić!
Obserwuję i zapraszam do mnie!
Aureleei
Super relacja tak jak poprzednia. Czekam na podsumowanie ?
Cudowne zdjęcia. Kuba to moje marzenie, ale relacja zbyt obszerna. po którymś zdjęciu już przewijałam szybko. Mało opisu, zbyt dużo fotek. Co nie zmienia faktu, ze bardzo zazdroszczę, ale tak pozytywnie i życzę kolejnych takich podróży :)
Hej, nie mogę znaleźć postu z podsumowaniem z Kuby, mogłabyś podlinkować, proszę?
Hej Paula,
mam pytanie, zastanawiam się nad wyjazdem na Kubę z Solistami. Niestety jednak żaden z moich znajomych nie jest zainteresowany. Kojarzysz może, czy na waszej wyprawie były osoby, które wybrały się na wyjazd same?
Tak, było trochę osób które wybrały się same :)