Jeżeli macie chwilę, to zróbcie sobie herbatkę i usiądźcie proszę wygodnie w fotelu :) To będzie dłuuugi post. Dzisiaj mijają równo 3 tygodnie od naszego wylotu do Afryki. Kilimandżaro…. jak tylko słyszę tę nazwę od razu mam ciarki. Pojawia się też uśmiech na mojej twarzy, momentalnie wracają wspomnienia i czuję ogromną dumę. Tak. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to było moje życiowe wyzwanie, do którego przygotowywaliśmy się przez ostatnie pół roku. Niezależnie od tego co robiliśmy, gdzieś tam z tyłu głowy zawsze było to jedno słowo: Kilimandżaro. I tak nadszedł czas wyjazdu… 6 niesamowitych dni. Dni bez internetu, bez bieżącej wody, dni zmagania się ze swoimi myślami, przekraczanie swojej strefy komfortu. Było cudownie! Dlatego też dzisiaj mam dla Was obszerny wpis o Kili! Nie będzie dramatyzmu, bo go tutaj nie było. Będzie tylko uśmiech, determinacja i szczęście! <3 Tak właśnie było!!!

DLACZEGO KILIMANDŻARO?

Pomysł na Kilimandżaro zrodził się podczas ostatniej edycji Wintercampu. Tak po prostu pojawił się w mojej głowie i już nie chciał odpuścić. To był znak – ja ogólnie wierzę w takie rzeczy. Nie mogliśmy zatem przejść obok tego obojętnie. Decyzja zapadła. Wszystko zależy od tego jaką drogę wybierasz, ale na Kili nie potrzebujesz technicznych umiejętności. To kilkudniowy treking tylko, że pod górę. Największą przeszkodą jest tu jednak… wysokość. No nie ma żartów – ta góra ma 5895m !

IMG_2983

JAKIE PRZYGOTOWANIA?

Nasze przygotowania do wejścia trwały pół roku. Jak tylko zapadła decyzja zaczęliśmy trenować. Trenowaliśmy przede wszystkim kondycję i wytrzymałość. Dużo biegaliśmy, robiliśmy tabaty, na siłowni ćwiczyliśmy stabilizacje (która bardzo się przydaje np. podczas schodzenia) oraz trenowaliśmy mięśnie nóg, żeby czasem po dwóch dniach nie odmówiły nam posłuszeństwa. Zaczęliśmy też chodzić po górach. Mimo, że robiliśmy rzeczy trudniejsze niż na Kili (na Kili nie ma wspinaczki), to dużo dało nam to wszystko jeśli chodzi o kondycję i wytrzymałość. Uważam, że zrobiliśmy wszystko co mogliśmy jeśli chodzi o treningi. To jedyny aspekt, do którego mogliśmy się przygotować, bo do wysokości przygotować się nie da (chyba, że wybieramy się wcześniej w góry i robimy aklimatyzację). I wiecie co… treningi się opłaciły. Podczas trekingu czułam się bardzo dobrze. Kondycyjnie i wytrzymałościowo było extra! I pomyśleć, że jeszcze rok temu jak byliśmy w Irlandii (wtedy chwilowo nic nie trenowaliśmy) miałam zadyszkę jak wchodziłam po schodach ^^

JAK ZORGANIZOWAĆ? Z KIM? ZA ILE?

Wybierając się na Kilimandżaro musisz mieć agencję, która zorganizuje takie wyjście. Nie możesz sobie tak po prostu przyjechać i samemu pójść na szczyt. Przewodnik, porterzy, kucharz – tak działa Kilimandżaro. My zatem poszukaliśmy najlepszej możliwej opcji i zdecydowaliśmy się na wyjazd z Adventure24 (klik), którzy organizują górskie wyprawy. Kilimandżaro znają lepiej niż własną kieszeń, na miejscu mają agencję, z którą współpracują, przewodników, a Karol, który był naszym liderem był tam już któryś raz z rzędu. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej decyzji. Wszystko było zorganizowane na najwyższym poziomie. Mieliśmy wspaniałą ekipę! Nasza grupa liczyła 10 osób – absolutnie wspaniałe i interesujące osoby! Wszyscy weszliśmy na szczyt! Gdybym miała wrócić na Kili, to ponownie zdecydowałabym się na wyjazd z Adventure24.

Jeśli chodzi o ceny, to na stronie Adventure możecie sobie zobaczyć cały kosztorys. My zdecydowaliśmy się na opcje Kilimandżaro + 2 dni safari (około 2900$). Ogólnie taka wyprawa na Kili nie jest tania (nawet jeśli organizujemy sobie ją na własną rękę, szukając agencji na miejscu). Tutaj dodatkowo dochodzi też drogi bilet lotniczy (3000-4000 zł). Jest to drogi interes, ale zdecydowanie wart swojej ceny. Wszyscy w grupie stwierdziliśmy, że ta przygoda była warta każdej wydanej złotówki.

IMG_3650

Wspomniałam Wam wyżej o porterach i uważam, że należy tu o nich wspomnieć w osobnym punkcie. Porterzy, to osoby, które noszą do obozów rzeczy (namioty, torby, jedzenie, cały sprzęt itd). Rozkładają obozowiska i czuwają nad wszystkim. Następnego dnia składają i znowu idą z tym całym majdanem. Należy im się ogromny szacunek i podziw. To bardzo ciężka praca, ale jest to dla nich możliwość lepszego życia w przyszłości. Nie ukrywajmy, dostają grosze, żyją z napiwków i noszą to, co dostaną od ludzi. Ale na pewno jest to dla nich lepsza perspektywa niż siedzenie bez pracy w swoich wioskach. Nasi przewodnicy byli wcześniej porterami (nawet Thomas). Nioga jeszcze dwa lata temu był porterem, a teraz jest prawą ręką głównego przewodnika. Oczywiście nie każdy zostanie przewodnikiem. To wszystko bardzo porusza serce (jak cała Afryka). Na Kilimandżaro porterzy są obowiązkowi. I uważam, że to dzięki nim osiągnęliśmy na Kili tak dużo. Należy też wspomnieć, że są to niesamowicie uśmiechnięci ludzie, którzy uczą radości z życia. Zostawiliśmy im co mogliśmy. Radek rozdał prawie wszystko (Thomasowi dał puchówkę i spodnie, buty mamy w planach mu dosłać!). Może nie damy rady pomóc całemu światu, ale możemy pomóc tym, których spotykamy na swojej drodze.

IMG_3038-001

CO ZABRAĆ?

W sumie musisz mieć wszystko to, co potrzebujesz w górach :) Rzeczy lekkie na dolne partie trekingu, ale również bardzo ciepłe na atak szczytowy. Musisz mieć podwójne rękawice (z łapawicami koniecznie). Bieliznę termoaktywną. Polar. Puchówkę. Obowiązkowo rzeczy na wiatr i deszcz! I spodnie i kurtkę! Ciepłą czapkę, obowiązkowo też okulary przeciwsłoneczne z filtrem (bez tego nie ma co zaczynać nawet trekingu). No i buty. Wygodne i sprawdzone. Oprócz tego musisz smarować się filtrem, musisz zabrać ze sobą czołówkę, termos, bidon. Jeśli chodzi o sprzęt, to: śpiwory (my zrezygnowaliśmy z puchowych i to był bardzo dobry wybór, dzięki temu zawsze mieliśmy je suche. Nasze śpiwory miały komfort -10c i wystarczyły. Mieliśmy śpiwory marki Jack Wolfskin) i maty do namiotu. Resztę czyli namioty, cienki materac, cały sprzęt do jedzenia zapewniała agencja na miejscu.

Facetune_07-10-2018-10-42-14

NASZA TRASA?

Na szczyt wiedzie kilka tras. My wybraliśmy drogę Machame route (inaczej zwaną Whiskey). To trasa, która daje najlepszą aklimatyzację, nie ma większych trudności technicznych, ma najkrótszy odcinek ataku szczytowego i jest bardzo malownicza. Nasz treking do najwyższego obozu trwał cztery dni. W nocy piątego dnia atakowaliśmy szczyt. Szóstego dnia byliśmy już na dole. Jest też opcja z dodatkowym dniem aklimatyzacji (wtedy całość trwa 7 dni). Nasza trasa na szczyt miała około 62 km.

machame.jpg

źródło: www.theydrawandtravel.com (klik)

PYTANIA (czyli to, o co najczęściej pytaliście)

Czy miałaś myśli, że zrezygnujesz? 

– Nie, ani razu nie myślałam o tym, żeby się wycofać. Wiedziałam, że jeżeli dopadnie mnie wysokość, będę musiała to zrobić. Nie wiedziałam też czy dam radę, ale każdego dnia robiłam malutki krok w stronę szczytu i to mnie ogromnie motywowało. Nie czułam też większych trudności technicznych, czułam się silna i to było super.

Jak zniosłaś wysokość?

– Tego bałam się najbardziej. Przyznam Wam, że cały czas czekałam na uderzenie tej wysokości. Sprawdzałam tętno i czekałam aż poczuję, że to już. Prawda jest taka, że mieliśmy bardzo dobrą aklimatyzację i mój organizm zniósł to bardzo dobrze. W jednym obozie bolała mnie głowa, poszłam spać i następnego dnia jak ręką odjął. Po drodze (podczas ataku szczytowego) widzieliśmy osoby, które wymiotowały, które zawróciły, bo nie dały rady. Z wysokością nie ma żartów, a Kilimandżaro to aż 5895 metrów. To bardzo dużo. I tak naprawdę jeżeli dopada nas wysokość trzeba rozsądnie odpuścić. Życie mamy jedno a góra poczeka, zawsze.

Jak ładowaliście baterie w telefonach? Skąd prąd?

– Prądu nie było. Jedyna opcja to powerbank lub bateria solarna. My mieliśmy i jedno i drugie. Do aparatu mieliśmy trzy dodatkowe baterie.

Jak dokładnie wyglądał dostęp do wody, mycie włosów, toaleta?

– Codziennie rano nasza tanzańska ekipa szykowała nam wodę do umycia twarzy, rąk i zębów. Poza tym nie mieliśmy dostępu do bieżącej wody. Higiena? Mokre chusteczki, suchy szampon i tyle :) Co mnie zaskoczyło, to fakt, że w obozach były toalety! Tzn. nie takie toalety o jakich myślicie, ale można było wejść, zamknąć się i zrobić swoje. Toalety były najczęściej zabudowane a w środku dziura i miejsce na nogi. Zapachy obrzydliwe, ale przynajmniej każdy mógł mieć trochę prywatności. Na szlaku podczas trekingu trzeba było iść za kamień lub krzak. Aaa zapomniałabym. W naszym obozie mieliśmy też zawsze swoją „prywatną” toaletę. To był taki turystyczny kibelek w malutkim namiocie.

IMG_2962

JAK BYŁO?

Podczas drogi na Kili prowadziłam mini dziennik. To tylko krótkie zapiski, moje przemyślenia. Chciałabym Wam przekazać swoje odczucia i tak po prostu opowiedzieć jak było!

DZIEŃ 1

MACHAME GATE (1800m) –> MACHAME CAMP (2835m)

Jesteśmy pod bramą, zaraz wyruszamy! Ekscytacja ogromna. Widziałam dzisiaj rano Kili z hotelu. Ta góra jest potężna – czy ja w ogóle widziałam na własne oczy kiedyś tak wysokie góry? Nope. Przez chwilę pomyślałam sobie: „Co ja tu robię?!”. Radek chyba odczytał z mojej twarzy o czym myślę, bo powiedział mi: „Jeżeli góra nam pozwoli, to wejdziemy na nią Paulik”. No właśnie, jeśli góra pozwoli.

Facetune_07-10-2018-10-42-59

IMG_2794

Dotarliśmy do naszego pierwszego obozu! Szliśmy dziś przez las tropikalny! Ale jestem dumna. Ja wiem, że to początek, ale ciesze się jak dziecko. Dzisiaj szliśmy około 5h. W sumie już sama nie wiem ile km zrobiliśmy. Na tabliczce było, że 11km a na mapce, że 18km. No cóż… Afryka :) Prowadził nas dziś Thomas. Ma 61 lat i był na Kilimandżaro 800 razy! Widać po nim, że to dobry człowiek. Karol mówi, że to szanowany przewodnik. Idzie bardzo powoli, wybija nam tempo. Podoba mi się to. Nikt się nie spieszy, idziemy sobie powoli, krok po kroczku. Gdy doszliśmy do obozu ukazało nam się Kili – wyszło zza chmur. Ta góra jest taka piękna, taka potężna i jest jeszcze tak daleko. Siedzimy już w namiocie. Lubię takie życie, a spanie w namiocie jest zawsze jakieś takie wyjątkowe :) Dobranoc!

P9170097

DAY 1 wpis

IMG_2808

DZIEŃ 2

MACHAME CAMP (2835m) –> SHIRA CAMP (3750m)

Godzina 6:00. Ktoś się z nami wita i otwiera nam namiot. To Nioga (chociaż nie wiem czy tak się pisze, w każdym razie jeszcze do wczoraj myślałam, że ma na imię JOGA). To prawa ręka naszego głównego przewodnika Stanleya. Thomas nas prowadzi, Stanley to szef wszystkich szefów. Jest jeszcze Joseph, Alfonsi, Remy (to nasz kucharz) i porterzy. Wszyscy uśmiechnięci, radośni. Ci ludzie tak niewiele mają a tak wiele dają od siebie, doceniają każdą chwilę. Możemy się tylko od nich uczyć. Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale dobrze wrócić do Afryki. Dla mnie to miejsce jest wyjątkowe. Dobra jak zwykle odeszłam od tematu. Nioga otwiera nasz namiot i serwuje nam herbatkę. Jakie to miłe! Dopiero po chwili czuję, że ta herbatka jest straaaasznie ostra. Imbir! Podobno będziemy ją dostawać codziennie – działa przeciwwymiotnie oraz przeciwzapalanie. Dopijam więc całą i idziemy na śniadanie. Mówiłam już, że nasz kucharz Remy świetnie gotuje? Jestem w szoku bo na śniadanie mamy naleśniki, tosty i omlety.

DAY 2 wpis

Dotarliśmy do kolejnego obozu. Dzisiejszy treking był cały czas pod górę, ale tak solidnie. Było extra! Kondycyjnie bardzo dobrze. Wysokościowo też. No i jakie przepiękne widoki po drodze!!! Jestem już na swojej najwyższej wysokości!

Facetune_07-10-2018-10-43-25

P9180155

Poniżej toaleta na szlaku, którą dopiero budują :)

IMG_2896

P9180131

Po dojściu do obozu odpoczęliśmy trochę i poszliśmy się przejść na skałkę. Taka mała aklimatyzacja. Wróciliśmy na kolacje. Było pysznie: zupa i makaron. Remy nam powiedział, że nas przeprasza jeżeli coś nie będzie doprawione, ale jesteśmy w górach więc nie może nam dawać za dużo przypraw. To zrozumiałe.

IMG_2959

IMG_2956

Poniżej nasz „domek” :) Na namiocie możecie też zobaczyć baterię solarną, którą zabraliśmy ze sobą i którą ładowaliśmy po dojściu do obozu.

IMG_2910

IMG_2915

Leżymy już w namiocie. Był piękny zachód słońca, ale ja mam trochę podłamkę. Czuję się dobrze, ale trochę się boję. Jutro mamy dłuuugi dzień. Idziemy aż na 4500 i potem schodzimy na 3900. Co jeśli dopadnie mnie wysokość? Czy dam radę? Jak zwykle za dużo analizuję. Karol nas trochę straszy, ale musi nam mówić o każdej ewentualności, musimy wiedzieć co nas może spotkać. Karol mówił, że od dziś, codziennie wieczorem będzie mierzyć naszą saturację (w skrócie ilość tlenu w naszej krwi). Boję się tego jak mój organizm zareaguje. Nie wiem jak to odczuje, bo to moja pierwsza taka wysokość w życiu. Dziś mam dobrą saturację a jesteśmy już na 3700. Jeżeli jutro dam radę, to już będzie dla mnie sukces!!! Można by pomyśleć co ja tu robie? Przecież mogłabym leżeć w ciepłym łóżku i czytać książkę a nie w namiocie, stresując się. Ale w końcu sama tego chciałam. Chcę przełamywać swoją strefę komfortu, chcę mieć od życia coś więcej, chce czerpać z życia ile się da! TAK! Jestem tu dla siebie. Nie myślę o szczycie, myślę o jutrzejszym dniu. Myślę etapami, krok po kroczku :) Dobranoc.

IMG_2978

P9180165

P9180186

P9180205

DZIEŃ 3

SHIRA CAMP (3750m) –> LAVA TOWER CAMP (4600m) –> BARRANCO CAMP (3976)

Pobudka, imbirowa herbatka i w drogę. Dzisiaj była jeszcze mocniejsza! Przed nami kolejny piękny dzień. Poranki i zachody są tu niesamowite! W ogóle widoki, które towarzyszą nam podczas trekingu zapierają dech. Nie na darmo się mówi, że droga Machame jest najpiękniejsza!

IMG_3006

Podczas pierwszych godzin trekingu towarzyszy nam widok na Kili. Potem nachodzą chmury a my dochodzimy do Lava Tower. Właśnie! Jesteśmy na 4600. Wędrując tu cały czas czekałam na jakieś uderzenie. Szłam dzisiaj za Thomasem. Powolutku, kroczek po kroczku. Patrzyłam na jego buty (które w żadnym stopniu nie przypominają butów w góry.). Myślałam dużo o nim. Podobno jest Masajem, urodził się pod bramami parku. Kiedyś był porterem, potem został przewodnikiem. Jest wspaniały, zawsze uśmiechnięty i szczery. I tak sobie myślałam o życiu Thomasa i nagle dotarliśmy na kolejny najwyższy punkt w moim życiu. Czułam się dobrze, ale po wypiciu herbaty zaczęła mnie trochę boleć głowa. Dzisiaj typowy dzień aklimatyzacji. Zmiany wysokości i kolejna noc na 3900 mają przyzwyczaić nasze organizmy do kolejnych etapów. Zaczynamy schodzić na 3900. Nie lubię schodzić… wolę jednak wchodzić :)

G0271091
Facetune_07-10-2018-10-45-19

Podczas trekingu trzeba być cały czas przygotowanym na każdą pogodę. W plecaku musimy mieć zarówno ciepłe rzeczy jak i coś na wiatr czy deszcz.

Facetune_07-10-2018-10-46-04

Facetune_07-10-2018-10-46-50

Facetune_07-10-2018-10-44-51

Jesteśmy w obozie na 3900. Głowa mnie cały czas boli. Magda która jest lekarzem ma to samo, mówi, że możemy wziąć tabletki  na ból głowy i tak też robimy. Jeszcze mierzenie saturacji, która jest bardzo dobra i idziemy spać.

IMG_3022

IMG_3025

P9190236

DZIEŃ 4

BARRANCO CAMP (3976m) –> KARANGA CAMP (3995m) –> BARAFU CAMP (4673m)

To była moja najlepsza noc na Kili!!! Spałam jak zabita :) Ból głowy ustąpił i czuję się wyśmienicie. Znowu imbirowa herbatka, pyszne śniadanie (naleśniki z dżemem) i ruszamy. Karol proponuje wszystkim połknąć Diuramid. To lek, który może opóźnić występowanie choroby wysokościowej, ale nie zapobiega jej. Biorąc go trzeba pić baaardzo dużo. W ogóle, to codziennie pijemy po 3 litry. A dziś… mamy do pokonania jedyną wymagającą ścianę. Najpierw jednak taki piękny wschód!

IMG_3031

Pokonaliśmy ścianę. Taką drogę mogłabym mieć cały czas. Bardzo fajna trasa! Endorfiny nam się udzieliły i tańczymy pod szczytem Kili. Co prawda najwyższy punkt jest chyba z drugiej strony, ale to nic. Mamy wszyscy tyle energii i tak świetne humory, że mimo iż mamy dzisiaj dużo km do pokonania, to z wielkimi uśmiechami ruszamy dalej.

IMG_3050

DAY 4 wpis

P9200241

Widzicie powyżej, po prawej stronie namioty? Stamtąd szliśmy! A poniżej z Kili w tle :)

Facetune_07-10-2018-11-05-037

Dotarliśmy do Karanga Camp. Zatrzymujemy się tu tylko na „obiad” i idziemy dalej.

G0301189

IMG_3084

Facetune_07-10-2018-11-06-01

P9200264

Pomysł z obiadem nie był najlepszy. Bo tak się objedliśmy, że potem ledwo szliśmy. A mieliśmy jeszcze ponad 600 metrów przewyższenia. Jesteśmy już w Barafu Camp na 4673! To nasz ostatni obóz przed atakiem szczytowym. Damn! Przecież to już za parę godzin. Czuję ogromną ekscytację. Jemy kolację, mierzymy saturację. Karol przemawia, mam ciary i z jednej strony nie mogę się doczekać północy. 19:00 idziemy do namiotu. Szykujemy się, pakujemy wszystko na wyjście. Próbujemy zasnąć, ale jakoś nie możemy. Zaczyna sypać śniegiem, jest przeraźliwy wiatr. Myślę sobie: „No świetnie!”. Na dodatek zachciało mi się siku. Muszę wyjść, inaczej nie zasnę. Radek idzie ze mną. W końcu zasypiamy na godzinę, może dwie.

Facetune_07-10-2018-11-08-38

DAY 4 wpis2

IMG_3102

Tak wyglądamy po dniu trekingu (nigdy nie byłam tak brudna ^^):

DAY 4 wpis1

DZIEŃ 5

BARAFU CAMP (4673m) –> UHURU PEAK (5895m) –> BARAFU CAMP (4673m) –> MWEKA CAMP (3068m) 

Godzina 23:30. Dzwoni budzik. W sumie to spaliśmy na czuja. Wstajemy od razu. Zakładam na siebie trzecią parę spodni, bufkę na twarz, czapka, czołówka i wychodzimy z namiotu. Na dworze jest zimno, ale wydaje mi się, że nie jest źle. Ciepła herbata i punkt o północy stoimy wszyscy przy naszym jadalnianym namiocie. Widać nam tylko oczy – tak jesteśmy opatuleni. Jeszcze wspólny okrzyk i ruszamy w drogę. Mam ciarki, jestem tak na maxa podekscytowana!!!! Idziemy gęsiego, kroczek po kroczku. Jest ciemno, jedyne światło to nasze czołówki. Idziemy bardzo powoli, dzisiaj Joseph wybija nam tempo. Obok nas kroczy nasza tanzańska ekipa. Motywują nas słowami „Hakuna Matata”, „Team Simba”. Puszczają muzykę. Idziemy już chwile, spoglądam w górę – jest ciemno, widzę tylko światełka czołówek. Nie wiem ile jeszcze przed nami. Nie myśle o tym. Patrzę pod nogi, idę krok po kroku. Im wyżej jesteśmy tym mocniej zaczyna wiać. Robi się bardzo zimno. Ale tak aż przeraźliwie. Przystanek na ciepłą herbatę i idziemy dalej. Ogólnie jest mi ciepło, ale mam złe rękawice. Dłonie mi zamarzają. Staram się je rozgrzać. Idziemy straaaasznie wolno. Trochę zaczyna mi przeszkadzać to tempo bo marznę. A mam siły, chce iść. Ale wiem, że nie każdy ma tyle sił. Nagle ktoś mówi, że jesteśmy na 5100. Whaat? W tym momencie dostaje powera! Skoro jestem na 5100 i mogę oddychać normalnie to chyba dam radę. To ten moment kiedy czuje, że wejdę na ten szczyt!!! Dochodzimy do Stella Point. Podobno jeżeli ktoś dochodzi do Stella Point, to wejdzie i na sam szczyt. Zaczęło świtać – jest tak pięknie!!! Zimno ale przepięknie! Stąd zostało już 100 metrów przewyższenia (około 40 min drogi). Jest tak pięknie! Ale wiatr strasznie wieje! Nie czuje nosa hmm mam nadzieje, że będzie cały – myśle sobie. Ale w dłonie już mi lepiej. No dobra, ruszamy ze Stella Point do szczytu. Mam wrażenie, że ta droga trwa w nieskończoność.

Facetune_24-09-2018-11-54-49

Jest!!!! Widzę tabliczkę. Jest szczyt. Jeszcze trochę. Napływają mi łzy do oczu. Ciesze się, trochę dycham, ale to chyba normalne. Czuje się naprawdę dobrze. Radek już tam jest, ja dochodzę chwile po nim. Cieszę się, ale nie jest to taka 100% euforia. Jestem po prostu tak cholernie z nas dumna (i zmęczona)! W tym jednym momencie myśle o tym, że treningi się przydały i ze mam dobrą aklimatyzację. Ogólnie jest jakieś -5 ale odczuwalność znacznie większa. Rozglądam się – nie wierze w to! To dla mnie jakiś sen!!! Robimy pamiątkowe foty, pijemy colę, żeby mieć siły na zejście i ruszamy w drogę powrotną. Na szczycie spędzamy max 10 minut.

IMG_3216

P9210292

DAY 5 wpis

P9210299

P9210321

P9210309

P9210322

P9210298

P9210334

Przy zejściu robi się już cieplej. Jestem trochę zmęczona, ale szczęśliwa. Dochodzimy wszyscy na wysokość 5000 i siadamy żeby odpocząć i się rozebrać z przynajmniej jednej warstwy. Siedzimy tak na tej wysokość i gawędzimy. Ale super uczucie!!! Idziemy dalej. Widzę w oddali nasz obóz. Powoli opadam z sił. Po dwóch godzinach dochodzimy do obozu. Chcę spać. Nic innego mnie nie obchodzi. Piecze mnie buzia i nie mam na nic siły. Bolą mnie mięśnie. Co to były za emocje, co to był za wysiłek.

IMG_5137

Po trzech godzinach odpoczynku (godzinie spania) pakujemy się. Schodzimy do niższego obozu. Mieliśmy do wyboru albo obóz na 3800 albo na 3000. Stwierdziliśmy, że trochę się pomęczymy, ale dojdziemy na 3000 – szybciej się zregenerujemy, a jutro do bram parku będziemy mieć mniej km. Podczas schodzenia przeklinam trochę decyzję o tym niższym obozie, ale w końcu dochodzimy na dół. I właśnie wtedy dociera do mnie to co się stało!!! „Radek, byliśmy tam!!! Na szczycie Kilimandżaro. Czaisz to, że byliśmy na Dachu Afryki????”. I z tą euforią zasypiamy.

DZIEŃ 6

MWEKA CAMP (3068m) –> MWEKA GATE 

Noc na 3000 a my czujemy się jakbyśmy spali już na samym dole. Czujemy się świetnie, wszyscy w wyśmienitych humorach. Na dodatek nasza tanzańska ekipa przygotowała nam niespodziankę. Zaśpiewali nam piosenkę, trochę wspólnie potańczyliśmy i poskakaliśmy. Pakujemy się i ruszamy do bram parku. Idziemy przez las deszczowy – jest pięknie! Ostatni widok na szczyt i po 3 godzinach jesteśmy na dole. To koniec tej przygody. Wzruszam się. Było cudownie. Co prawda nigdy nie byłam tak brudna, ale co tam! To była najpiękniejsza przygoda w moim życiu!!! A teraz mam jedno proste marzenie: prysznic ^^

DAY 6 wpis1

DAY 6 wpis

IMG_3199

Jeżeli dotarliście do końca tego wpisu, to bardzo Wam dziękuję, że byliście tu ze mną! <3 Na koniec powiem tak: jeżeli pojawia się w Twojej głowie myśl o Kili, to trzymam za Ciebie kciuki. Nie trzeba chodzić po górach od zawsze, aby spróbować. Owszem, potrzebujesz świetnej kondycji, ale nad tym można popracować. A jeśli tylko wysokość pozwoli, to możesz stać na szczycie tak jak MY! :) Bo w końcu, nie ma rzeczy niemożliwych!

Jeżeli macie jakieś pytania piszcie śmiało w komentarzach. A ja zapraszam Was też na mój profil na Instagramie. Tam w zapisanych relacjach widnieje relacja z Kilimandżaro w formie video :)

Do następnego!