Dzisiaj nie będzie białego piasku, lazurowej wody, ogromnych skał czy też zielonych krajobrazów. Dziś zabieram Was w jedno z najbardziej niespotykanych miejsc, jakie zobaczyliśmy  w Afryce. Mauretania – państwo, w którym znaczną część kraju stanowią pustynne terytoria saharyjskie, w którym należy dostosować się do wszelkich zasad a islam widoczny jest na każdym kroku. Kraju, w którym drogi asfaltowe to rzadkość (oprócz jednej głównej), gdzie kozy biegają po stolicy, gdzie cywilizacji po prostu brak. Kilka osób przed wyjazdem pytało nas czy jesteśmy pewni, że przejazd przez Mauretanię to dobry pomysł, czy się nie boimy – w końcu za najmniejsze wykroczenia może nas spotkać kara. Mieliśmy to szczęśćie, że przejechaliśmy Mauretanię bez większych problemów (nie licząc 14 godzin na granicy, ale o tym za chwilę). Zapraszam Was zatem na relację z pustynii!

IMG_1721

Naszą przygodę rozpoczeliśmy przyjazdem o 3 w nocy na granicę Maroko-Mauretania. Granicę otwierali dopiero o 8 zatem była to koleja noc spędzona w busie. Dookoła było widać tylko zarysy samochodów, sylwetek chodzących ludzi, bezdomnych psów i strażników, którzy świecili latarkami i zaglądali przez okna. Nie wspomnę już o modlitwach wydobywających się z głośników. Cały ten krajobraz był naprawdę przerażający. Rano po wyjściu z busa zastaliśmy widok ze zdjęcia. Ogromna kolejka, brud i smród. Bliżej samej granicy znajdowały się dwie „knajpy”. Poszłyśmy więc z Paulą skorzystać z toalety. Pierwsze podejście wyglądało tak, że pan zaprowadził nas na podwórko, na którym ludzie się myli i załatwiali. Nie da się opisać słowami tego jak się poczułyśmy i tak szybko jak tam weszłyśmy, to jeszcze szybciej wyszłyśmy. Drugie podejście to już toaleta, która była po prostu wielką dziurą. No cóż… lepsze to niż podwórko ;) Później poranna toaleta w postaci mycia zębów przy busie i śniadanie w jednej z „knajp”. Nigdy w życiu nie zjadłabym w takim miejscu żadnego posiłku, ale skoro sytuacja tego wymagała to co zrobić… :) Omlet, który zamówiliśmy był nawet dobry więc jak widać najważniejsze jest to co znajdziemy w środku a nie na zewnątrz (haha).

IMG_1718ddd-001

Granicę otworzyli dopiero o 10 (przecież im się nigdy nie śpieszy). Dzięki temu, że czkaliśmy od 3 nad ranem byliśmy jako jedni z pierwszych w kolejce. Po przekroczeniu granicy i odstawieniu busa zaczęly się formalności. Po stronie Marokańskiej nie było jeszcze tak źle. Odstaliśmy godzinę czekając na stempel w paszporcie i ruszyliśmy dalej…

DCIM100GOPROG0194566.

Aby dostać się do granicy Mauretanii trzeba było przejechać odcinek Ziemii Niczyjej. Jest to obszar pomiezy Maroko a Mauretanią, który nie należy do nikogo. Widok jest zarazem przerażający jak i fascynujący. Bezpośredniej drogi nie ma, dlatego najlepiej jechać za „tubylcami”, którzy mniej więcej wiedzą, który odcinek jest bezpieczny (podobno mogą występować tam pozostałości po minach).

DSC07946ddd-001

Na Ziemii Niczyjej nie obowiązuje żadne prawo, dlatego ludzie wyrzucają tutaj nagminnie śmieci a także zostawiają stare samochody, telewizory itd. Nie ma żadnego prawa zatem widok osób, które wykręcają coś z pozostałości samochodów dla własnego użytku to norma.

DSC07970ddd

DSC07947sss

DCIM100GOPROG0154535.

DSC07977ddd

DSC07969ddd

Podczas przejazdu zakopaliśmy się dwa razy!

DSC07986ddd

DSC07990ddd

DSC07998ddd

DSC07943dd

IMG_1730sss

Gdy dojechaliśmy już do granicy zabrali nasze paszporty i zaczęły się niekończące formalności. Przeszukiwanie samochodów, przechodzenie z jednego miejsca, na drugie i tak w kółko. Pobierali odciski palców, robili zdjęcia do wizy i wyrabiali je – wszystko to oczywiście za sporą opłatą (wiza kosztowała nas 120 euro od osoby). W końcu dostaliśmy nasze paszporty z wizami oraz pieczątkami i po opłaceniu chłopaka, który się nami zajął na granicy mogliśmy ruszyć dalej. Aaaa trzeba bylo też opłacić pana, który podnosił szlaban… Granica Maroko-Mauretania załatwiona w 14 godzin – to podobno i tak dobry czas.

DSC08018sss

Zaraz po przekroczeniu granicy na terenie Sahary, w Mauretanii  ujrzeliśmy tory kolejowe! Jeździ tutaj bowiem najdłuższy pociąg na świecie! Linia kolejowa o długości ponad 600 km zbudowana jest prawie w całości na piasku. Podobno składy, które tutaj jeżdżą mają długość około 3 km – całe szczęśćie, że nie trafiliśmy właśnie na przejazd takiego pociągu, ponieważ po 14 godzinach chcieliśmy juz tylko jechać i się nie zatrzymywać.

DSC08020ddd

Od granicy do stolicy dzieliło nas około 400 km – przez cały ten czas nie było ani jednego dużego miasta, tylko same małe wioski, które możecie zobaczyć na zdjęciach. Co jakiś czas były też check pointy, gdzie uzbrojeni policjanci legitymowali nas i dowiadywali się jaki jest cel naszej podróży.

DSC08032ddd

DSC08036ssss

DSC08054ddd

Kolejny problem z samochodem rozwiązany!

DSC08056ddd

DSC08050sss

Mauretania to głównie tereny Saharyjskie – podobnie jak na Ziemii Niczyjej pozostawione samochody i śmieci to norma. Co jakiś czas były też tabliczki z informacją o występowaniu min.

DSC08038ddd

Przed wjazdem do tego kraju Marek uprzedzał nas, że tutaj nic nie ma, że to sama pustynia. To co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenie. W Mauretanii naprawdę nie ma po prostu nic a ludzie mieszkają w okropnych warunkach, w małych wioskach, w namiotach, bez prądu, bez jakiejkolwiek cywiliazji a do kolejnej wioski jest jakies 50 km.
DSC08021ddd

DSC08034ddd

Dzikie wielbłądy na pustynii to naprawdę piękny widok. Dla nas niespotykany, dla mieszkańców to norma. W nocy musieliśmy bardzo uważać, ponieważ raz wielbłąd wybiegł nam na drogę.

DSC08046ddd

Bez nazwy 1sss-001

Do Nawakszut czyli stolicy Mauretanii dojechaliśmy w nocy. Nocleg mieliśmy w jednym z hosteli. Zaskakujące było dla mnie to, że wjechaliśmy do stolicy o 1 w nocy a wszystko było otwarte – ludzie stali na ulicach, handlowali, prowadzili intensywne rozmowy.

IMG_1880ddd-001

Tak mniej więcej wygląda stolica Mauretanii. Jedna główna droga, piach, kozy, osły…

IMG_1902ddd-001

Po śniadaniu pojechaliśmy do Ambasady Senegalskiej wyrobić wizy do kolejnego kraju. Okazało się, że wizy do Senegalu zostały zniesione zatem zaoszczędziliśmy czas oraz pieniądze(!) i mogliśmy ruszać dalej. Ciekawostką jest waltua Mauretanii – Ugija. Za zakup kilku butelek wody, kilku bagietek i 30 jajek zapłaciliśmy 10 tysięcy Ugiji. Ale to jeszcze nic! Poczekajcie, aż w następnej notce pokażę Wam rachunek za obiad w Senegalu.

IMG_1912

DSC08061ddd

W samym centrum zrobiło się już tłoczno. Wyjazd z miasta zajął nam dobrą godzinę. Chyba nie muszę wspominać, że każdy jeździ tam jak chce? Tuż przed samym wyjazdem złapała nas policja mówiąc, że jechaliśmy za szybko. Niestety (dla nas stety) nie mają tam takich radarów jak u nas więc nie mogli udowodnić jak szybko jechaliśmy. Wymyślili, zatem, że musimy zapłacić im jakiś podatek. Dostali trochę sprzętu elektronicznego i nas puścili (takie sytuacje to nic zaskakującego, spotykaliśmy się z tym dosłownie na każdym kroku).

DSC08066ddd

DSC08071fff

DSC08073ddd

IMG_1919

IMG_1917ddd

DSC08043ddd

Po wyjeździe z miasta znowu czekały na nas bezkresne pustkowia.

IMG_1830dddd-001

DSC08080ddd

DSC08097ddd

Wreszcie dotarliśmy do granicy Mauretania-Senegal. Cieszyłam się, że opuszczamy już Mauretanię – chociaż pustynne tereny są przepiękne a spotkanie z tym krajem było naprawdę ciekawym doświadczeniem to czekałam już na widok oceanu…

Do następnego!